Z zakrętem nic, zakręt jak zakręt ale był pierwszy pokonywany szorując "tyłkiem" po asfalcie, zgodnie z prawami fizyki ruchem prostoliniowym, w barierę energochłonną, a dokładnie jej końcówkę. Później był czas na spokojne leżenie na świeżo przebijającej się trawce czekając na lawetę, a trzy dni później moja żona przestał się do mnie odzywać (na kilka dni) bo kupiłem Hondę. Generalnie miałem więcej szczęścia niż rozumu, po uderzeniu moto w końcówkę bariery odpadła 1/3 tylnej felgi o boku nie wspominając. Ja uderzyłem w leżący motor i zostałem na drodze, a za barierką pięknie polożony kamienisty strumyk tylko, że kilka metrów poniżej poziomu drogi.